#recenzja w ramach współpracy z księgarnią Tantis.pl
Pieśni łaciatych krów – to zdecydowanie powieść inna niż wszystkie - to lektura, która jest jednocześnie trochę śmieszna, trochę straszna i całkiem dziwaczna. To historia pełna duchów, biesów, zabobonów i magicznych wydarzeń, osadzona w malowniczej, ale jednocześnie niepokojącej Warmii.
Gdy tylko zobaczyłam tytuł już się zaintrygowałam, a czytając opis uznałam, że jest to historia którą po prostu muszę przeczytać i choć na codzień nie sięgam po takie książki ta była świetną odskocznią.
Akcja powieści dzieje się w Warmińskiej wsi Skowycze Bernard Witten – gburowaty i ciągle niezadowolony rolnik, dla którego krowy są ważniejsze niż własna żona – niespodziewanie staje przed wyborem: ocalić wieś przed zagładą… albo pozwolić, by spotkał ją straszny los....
Klimat tej powieści najlepiej ukazuje cytat:
"Żyją tu ludzie koty, chciwie oblizujący usta, ludzie sowy, budzący się
dopiero po zmierzchu. Są tu też tacy, którzy stąpają po Warmii bez
pokory, jak uczone świnie. Nie brakuje również ludzi myszy, chociaż nie
ma myszy podobnych do ludzi. I zdarzają się ludzie konie, zostawiający
po sobie parujące łajno."
Łukasz Staniszewski w dość oryginalny sposób opisuje ludzkie grzechy, słabości, tęsknoty i przywary, które w obliczu nadciągającej apokalipsy stają się jeszcze bardziej wyraźne. Używa przy tym pięknego poetyckiego języka, który sprawia, że przez powieść niemal się płynie.
To książka, która zaskakuje na każdym kroku – groteska miesza się tu z horrorem, a realizm z magią. Raz wywołuje uśmiech, chwilę później gęsią skórkę. Idealna dla tych, którzy lubią, gdy literatura piękna wymyka się schematom oraz skłania do refleksji
Polecam, jeśli szukacie czegoś totalnie nieszablonowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz