I znów przenoszę się do nadmorskiego Dziwnowa, na piękne piaszczyste plaże, gwarne alejki miasteczka i do pokrytego niebieską dachówką domu na wydmie. Gdzie powracają trzy przyjaciółki z domu dziecka by spotkać się po 10 latach od rozstania i opuszczenia sierocińca. Okazuje się, że łącząca ich więź mimo rozłąki jest nadal bardzo silna, a nierozwiązane tajemnice z przeszłości nie pozwalają o sobie zapomnieć.
"Domu na wyspie" to wyczekiwana przeze mnie kontynuacja "Wyspy wspomnień" Doroty Milli, książka którą dosłownie pochłonęłam w kilka dni, mimo że liczy ponad 400 stron. Tym razem poznajemy trzecią z "sióstr" Alwinę.
To wiecznie uśmiechnięta gaduła, której sposobem na życie stało się łapanie ulotnych chwil i zamykanie ich na zdjęciach, wiecznie w podróży, w pogoni za zleceniami, nigdzie nie zostaje na dłużej, by nie przywiązywać się zbytnio do ludzi, mimo że uwielbia ich poznawać. Wraca do Dziwnowa, by zgodnie z obietnicą spotkać się z przyjaciółkami z którymi przeżyła piękne chwile w domu dziecka. Ona w przeciwieństwie do Lili, nie chce wracać do przeszłości i rozprawiać się ze swoimi demonami, jednak zostaje przez przyjaciółki wciągnięta do pomocy przy toczącym się śledztwie. Czy zagadka zbrodni z przed lat zostanie wreszcie rozwikłana - tego nie mogę zdradzić, musicie przeczytać sami.
Pojawia się także Miron, ten małomówny mężczyzna także dołącza do śledztwa i grupy przyjaciół. On też zmaga się z bolesną przeszłością. Na jego drodze staje Alwi i okazuje się, że nie brakuje im tematów do rozmów. Czy uda mu się sprawić by Alwina pozostała w Dziwnowie na dłużej, niż tylko do momentu aż odrośnie jej grzywka? Czy sam będzie w stanie się zaangażować w trwały związek, mimo iż wcześniej stronił od zobowiązań? Jakie zdarzenia w przeszłości sprawiły, że zarówno Alwi jak i Miron tak bardzo boją się stałych relacji, zobowiązań i obietnic?
Zawarty w książce opis rodzącego się uczucia, otwierania się na drugiego człowieka i zmagania z demonami przeszłości chwyta ze serce, porusza i daje nadzieję. Przyjaźń, która nie gaśnie mimo upływu lat, to także ważny aspekt tej powieści. Do tego niemal magiczne opisy morza i kolejne smakołyki przyrządzane przez kucharza Marcina w "Kotwicy" (które mi blogerce kulinarnej nie mogły umknąć, zwłaszcza te kruche rogaliki z truskawkowym nadzieniem) oraz ciekawie rozwijający się wątek kryminalny - czynią z tej książki powieść niezwykłą, emocjonującą, wciągającą i poruszającą, którą nie sposób odłożyć. Autorka świetnie pokazuje, że przed przeszłością nie ma ucieczki bo ona prędzej, czy później do nas wraca i musimy się z nią uporać, by móc szczęśliwie i spokojnie żyć.
Uwielbiam książki, które pozostawiają pewnego rodzaju niedosyt i apetyt na więcej i ta właśnie do takich należy dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny tom "Wyspy" i dalsze losy sióstr. A może Wy moi drodzy czytelnicy polecicie mi jakąś równie wciągającą książkę dla kobiet?
Wyspy wspomnień przeczytane, także więc kolej na tą. Cieszy mnie pozytywna recenzja :)
OdpowiedzUsuńKsiążki Doroty Mili czytam jednym tchem, tzn jeden tom w jeden dzień.Z niecierpliwością czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuń